12 paź 2015

WKAS: epilog.


Cześć!
   Dziś właśnie oficjalnie żegnamy się z WKAS. Ale, jak głosi całe opowiadanie: "Koniec jest początkiem, a początek będzie końcem.", także nie ma co płakać! :)
   Koniecznie dajcie mi znać, jak podoba Wam się zakończenie. :)
   Zaskoczeni?


Who killed Agnes Smith?
epilog
                                                     


        Była na rogu jakiejś pięknej, kolorowej ulicy. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest, ale gdy tylko zauważyła mały, przydrożny plac zabaw wszystko stało się jasne. To było jedno z tych miejsc, w które przychodziła z rodzicami będąc dziewczynką z gniazdem na głowie i króliczymi zębami. Bała się, że to jeden z tych koszmarów, przez które boi się zasnąć. Czuła jednak, że ten sen będzie inny, że teraz nie zobaczy wyrazu twarzy Rona, śmierci Ginny, lamentu Harry’ego i wielu innych jeszcze bardziej przerażających rzeczy. Miała wrażenie, że stanie się coś dobrego, coś na co czekała od wielu miesięcy, jakaś namiastka zbawienia, uśmierzenie jej bólu, poczucia winy. Patrzyła na bawiące się dzieci. Co dziwne nie było przy nich ich rodziców. Co jakiś czas mijały ją uśmiechnięte pary, lub pojedyncze osoby. W tym miejscu panowała swoista błogość i szczęście, jakby wszystko było łatwe, a wszelkie zmartwienia i troski po prostu nie istniały.
        W pewnym momencie usłyszała za sobą głos. Ktoś wołał ją po imieniu. Bała się odwrócić. Po części przez te wszystkie koszmary, które nawiedzały ją, gdy tylko zamknęła powieki, a z drugiej strony wiedziała, że osoba, która krzyknęła jej imię po prostu nie mogła tego zrobić. Po chwili zebrała się na odwagę. Teraz, albo nigdy.
        Powoli spojrzała za siebie. Zobaczyła, jak Ginny Potter zbliża się w jej stronę.  Biała sukienka delikatnie powiewała pod wpływem prawie niewyczuwalnego wiatru, tak samo, jak jej rude włosy.
        – Może masz ochotę na mały spacer, Hermiono? – zapytała przyjaźnie.
        Skinęła lekko głową. Szły powoli w nieznanym jej kierunku. Chciała coś powiedzieć, lecz kompletnie nie wiedziała jakie słowa mogłyby oddać uczucia, które nagromadziła w sobie przez rok. Miesiące siedzenia w domu. Długie godziny oglądania tych samych, makabrycznych obrazów. Nie wiedziała, jak miała opowiedzieć o bólu i poczuciu winy, które nie opuszczały jej nawet na krok.
        – Jak się czujesz? – zapytała Ginny. Miała przyjazny wyraz twarzy.
        Hermionie trudno było zrozumieć spokój pani Potter. Sama była zagubiona, czuła się samotna, oszukana i przede wszystkim winna. Szybko zrozumiała, że jakimś dziwnym trafem znalazła się w niebie, lub sama jej podświadomość tam powędrowała.
        – Jak on mógł to zrobić Ginny? Proszę cię, wytłumacz mi, JAK to się stało? Dlaczego nic nie zauważyłam? Dlaczego on to zrobił? Merlinie, czy to przeze mnie? – pytała desperacko. –  To wszystko to moja wina – dodała zrezygnowana.
        Ginny posmutniała. Chwilę później Hermiona stwierdziła, że musiało to być jedynie złudzenie. Pani Potter uśmiechała się cały czas tak samo. Nagle, w odbiciu witryny sklepowej, ujrzała płaczącą Agnes. Z jej oczu nie leciały łzy, a krew. W tej chwili Hermiona domyśliła się, że będzie to jednak jeden z jej koszmarów. Dalsza część długiej pokuty.
        – Musimy iść szybciej, bo się spóźnimy – rzekła Ginny.
        Skręciły w boczną alejkę. Teraz brązowowłosa kobieta zobaczyła park. Nie był on duży, jednak miał swój urok. Drzewa okryły się najpiękniejszym kolorem zieleni, a przy granicy placu kwitły różnokolorowe róże. Jakiś mały chłopiec zerwał biały kwiat i  podał go niewiele młodszej dziewczynce. Byli bardzo podobni do siebie. Ten sam kolor włosów i oczu. Kształt twarzy, oprócz ust, które nieco się różniły. Chyba byli rodzeństwem.
        – Wszyscy ci ludzie... te dzieci... Oni są martwi, prawda? – zapytała Hermiona, dochodząc do smutnych wniosków.
        – W jednej kwestii miał rację. Śmierć nie jest końcem – odparła Ginny. Po chwili wskazała palcem na około pięcioletnią, rudowłosą dziewczynkę wesoło biegającą po parku. – Zobacz, to moja Lily. Zawsze tak sobie ją wyobrażałam. W miejscu, gdzie czas nie istnieje widzimy ludzi takich, jakimi chcemy ich widzieć.
        Szły dalej w milczeniu. Mijając różnych ludzi Hermiona rozmyślała nad ich losem. Jak odeszli? Czy ktoś za nimi tęskni? Czy zrobili coś niewybaczalnego w swoim życiu? Tak, jak Ron. Zmarł miesiąc temu w Azkabanie. Czy on też tu trafił?
          – Astoria i Teodor będą mieć ślicznego synka. Myślę, że moja Lily bardzo by go polubiła.
        Hermiona nie miała kontaktu z Teodorem. Wyjechał razem ze swoją żoną w zeszłe lato. Mieszkają gdzieś w Berlinie.
        – Pamiętaj, że koniec jest początkiem. Jedna osoba jest przy tobie, gdy nie masz siły wstać. Wie, że nic nie jest w porządku, gdy na siłę chcesz pokazać, że dajesz radę. Trwa...
        – Przestań!
        Nie chciała poruszać tego tematu. To prawda, że Draco był ostatnio najczęstszym gościem w jej domu. Pomagał, wspierał, był obok. Jednak trudno było jej pokonać samą siebie. Bała się dać mu jakikolwiek znak. Nie chciała skazywać go na swoje beznadziejne towarzystwo. Nie była już tą samą Hermioną Granger, która awansowała z prędkością światła. Teraz trzymała się na uboczu, porzuciła karierę. Zamknęła się w sobie, przeżywając nieustannie tą samą tragedię.
        – Chodźmy, to już niedaleko. Tak samo blisko, jak koniec żywota Lucjusza.
        Hermiona przystanęła na chwilę i spojrzała za siebie. Jeszcze raz przeczesała wzrokiem park i wyłapała rudowłosą dziewczynkę. Gdy ta na nią spojrzała machnęła jej delikatnie, a ona z radością odmachała jej. Kobieta odwróciła się z powrotem, otarła łzę i skręciła za Ginny w kolejną uliczkę.
        Następna alejka przypominała tę, w której Hermiona mieszkała wraz ze swoim mężem. Była tak samo jasna i piękna, jak w dniu, w którym oglądali dom. Okazało się, że dobrze rozpoznała miejsce. Po chwili ukazała się jej posiadłość. Zatrzymały się tuż przed dróżką prowadzącą do drzwi.
        – Tu gdzie wszystko się skończyło, wszystko się zacznie – ujęła spokojnie Ginny.
        Pani Potter ruszyła pewnie w stronę wejścia. Hermiona chciała ją jakoś zatrzymać. Tak naprawdę wolałaby usiąść na chodniku i wyć, błagać, aby tam nie wchodzić. Zacisnęła jednak pięści i poszła za Ginny.

        Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Po prostu bała się, że to jej kolejny koszmar. Miała już przed oczami wyraz twarzy Ginny. Nawoływanie młodego aurora. To wszystko działo się tak szybko. Pani Potter otworzyła drzwi, a ona zacisnęła powieki i odetchnęła. Czas zmierzyć się z demonami. Zawsze przegrywała, może teraz uda jej się je pokonać.
        Poczuła zapach jabłecznika. Tego szczególnego, który Ron zawsze przyrządzał na jej urodziny, według mistrzowskiego przepisu Molly. Poczuła nagle rękę prowadzącą ją dalej. Zrobiło jej się gorąco. Jeszcze chwilę wcześniej chciała walczyć ze swoimi demonami, lecz teraz czuła jakby jej serce miało stanąć. Czasem nasza psychika to najgorszy wróg.
        Powoli otworzyła oczy, lecz po chwili znowu je zamknęła. W salonie zobaczyła osobę, której się obawiała. Tę, której nie umiała przebaczyć. Złapała mocno Ginny za rękę i zaczęła chaotycznie:
        – Musimy wyjść. Chodźmy, to znowu się stanie! – Szarpnęła ją w stronę drzwi, jednak pani Potter nawet nie drgnęła. – Błagam, chodźmy! – krzyknęła desperacko.
        – Hermiona, postaraj się mi zaufać, a wszystko ci pokażę – odezwał się łagodnie Ron.
        Serce kobiety waliło, jak młotem, ale postanowiła się uspokoić. Powoli otworzyła oczy. Wtedy Ron był już tuż obok niej. Wskazał palcem na swoje serce i rzekł:
        – Prawda jest ukryta tutaj.
        Nabrała bardzo dużo powietrza w płuca i położyła drżącą rękę na klatce piersiowej mężczyzny.

   
Zobaczyła biuro Rona w Ministerstwie Magii. Siedział przy biurku wertując jakieś papiery, gdy drzwi do jego gabinetu zostały otwarte.
    – Panie Weasley, przyszła panna Smith.
    – Poproś ją, Anno – odparł mężczyzna.
    Asystentka przepuściła Agnes w drzwiach,
a Ron bez zbędnych grzeczności wskazał dziewczynie miejsce naprzeciwko.  Szybko złożył jeszcze kilka podpisów.
    – Mam złe wieści, jestem zmuszony odrzucić jeszcze dwa pani eliksiry – rzekł, nadal trzymając nos w papierach. Gdy na nią spojrzał, uśmiechnął się przyjaźnie i dodał: – Dziś bez pana Zabiniego? A tak wychwalał panią ostatnio. Ja i połowa aurorów musieliśmy wysłuchiwać pochlebstw dotyczących pani książki.
Agnes spiorunowała go wzrokiem i syknęła:
    – Nic mnie ten człowiek nie obchodzi, to nie pana interes. Które eliksiry się nie nadają?
    Ron przerzucił kilka papierów i zaczął spokojnie:

    – Wykreśliłem eliksir Torturujący. Sto razy silniejszy, niż Cruciatus?
    – Co w tym dziwnego? – odparła Agnes, jakby rozmawiała o pogodzie.
    Mężczyzna posłał jej podejrzliwe spojrzenie. Rozmyślał nad czymś. Potem zmrużył oczy i nachylił się do biurka.

  
  – Czy jest pani normalna?
    Agnes zaśmiała się delikatnie i przewróciła oczami. Przez chwilę patrzyła na niego, jak na materiał. Jakby zastanawiała się gdzie powinna zacząć, aby stworzyć z niego dzieło sztuki.
    – Eliksir Kleopatry – kontynuował. – To wykluczone, aby formułka na tak niebezpieczny eliksir znajdowała się w książce. Musi pani zniszczyć ten przepis, nie rozumiem jak to w ogóle działa? To ofiara musi go wypić, czy oprawca? Nieważne. Przecież po jego uwarzeniu można być kim się chce. Sam eliksir wielosokowy mógłby siać zniszczenie w nieodpowiednich rękach, lecz on nie jest tak doskonały. Pani mikstura pozwala na zabranie czyjegoś ciała, nie działa na czas. Do tego to tak, jakby ktoś przejął czyjeś życie. Dosłownie. Zabiera pani danej osobie część osobowości, duszy co prowadzi do tego, że umiera ona w niecały tydzień. Potem to pani staje się tą jednostką. Wiedziała pani o tym?
    – Tak, wiedziałam doskonale, Weasley – odparła spokojnie Agnes.
    Wstała i powoli podeszła do drzwi. Chwytając za klamkę odwróciła się jeszcze w
jego stronę.
    – Do zobaczenia – wyszeptała zanim wyszła.

        W pomieszczeniu zapanowała cisza. Hermiona zabrała rękę z klatki piersiowej Rona. Cofnęła się o parę kroków i oparła o drzwi wejściowe. Teraz już nic nie miało sensu.
        – Pamiętasz, jak lekko ponad tydzień nie było mnie w domu? Właśnie wtedy mnie dopadła. Gdy wracałem do hotelu przy ministerstwie spotkałem jej ojca, Hanka. Chwilę później zakopywałem jego ciało. Potem zaatakowałem Malfoya... Wszystko, jakby... Ja... Zacząłem ją widzieć w swojej głowie. Szeptała. Pytała kogo nie lubię. Pamiętam tylko mgłę, nicość, przymus. Moje ręce robiły rzeczy, których mój umysł nie chciał.
        Czy to oznaczałoby, że nigdy nie było mordercy i ofiary? Ale jaki cel miałaby Agnes, żeby zrobić to wszystko? Nie tknęła Notta, nawet Astorii. Uderzała w niewinnych. Czym zawiniła jej Luna, albo Ginny?
        Hermiona miała wrażenie, że nie może nic powiedzieć. Jakby straciła głos. Żadne słowa nie wydawały się dobre.
        – Harry musi poznać prawdę – rzekła nagle Ginny. – Nikt inny. Bo po co nam opinia ogółu, czy ona pomoże nam się zbawić? Ale on, on na to zasługuje tak samo, jak ty.
        Kobieta kiwnęła głową i zrobiła kilka kroków w stronę męża. Rzuciła mu się na szyję i mocno przytuliła.
        – Jak mogłam być tak głupia! Uwierzyć w twoją winę... Przepraszam...
        Ron przytulił ją jeszcze mocniej. Płakał.
        – Nie przepraszaj słowami, lecz czynem. Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa. Że spędzisz resztę życia z facetem, który będzie ciebie wart i...
        Nagle drzwi do domu otworzyły się z ogromną siłą. Weasley szybko stanął przed Hermioną, zasłaniając ją swoim ciałem. W drzwiach stanął Hank Smith i z prędkością światła dosłownie przeleciał przez pokój, szepcząc:
        – Nadchodzi... nadchodzi... nadchodzi...
        Hermiona ścisnęła dłoń męża. Czekała na nieuniknione. Mamrotała pod nosem ciche: "Obiecuję, obiecuję, obiecuję...". I właśnie wtedy w drzwiach pojawiła się Agnes. Diaboliczna Agnes Smith. Włosy opadały jej na twarz, a oczy zabarwiły się na czarno. Usta były sine, popękane, a z ich kącików powoli ściekała krew. Potem był tylko błysk zielonego światła.



        Hermiona z krzykiem podniosła się do pozycji siedzącej. Czuła okropne zimno, cały czas słysząc dziwne wrzaski. Gdzie nie spojrzała widziała twarz Smith. Brakowało jej powietrza, nawet nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Krzyki w jej głowie narastały. Wbiła paznokcie w swoją skórę. I właśnie wtedy poczuła, jak ktoś mocno przytula ją do siebie. Łzy nadal obficie spływały po jej twarzy, w pewnym momencie zaczęła się krztusić.  Wrzaski powoli cichły. Nie wiedziała gdzie jest, co się dzieje... Twarz Agnes powoli bledła. Nie umiała opanować szybkiego oddechu.
        – Spokojnie, jestem obok – usłyszała nagle.
        Pod wpływem głosu Draco poczuła się bezpieczniej. Jej świadomość powoli zaczęła wracać. Była w domu. Pierwszy raz od roku nie czuła bólu i poczucia winy. Z negatywnych uczuć pozostał żal.
        Lekcja, którą dało jej życie była prosta. Nawet najgorszy koniec jest początkiem.
        – Cieszę się, że jesteś – odparła.
        Pierwszy raz pozwoliła mu na dotyk. Zasnęła w jego ramionach.